Ostatnie Święta Wielkiej Nocy były okazją do wielu rozmów z rodziną na tematy religijne. Wśród nich pojawił się także temat znajomości religii i umiejętności przekazywania wiary. Okazuje się, że nie jest rzeczą łatwą przekazywanie tego w co się wierzy. Rodzice chcąc przekazać swoim dzieciom pewne prawdy zbyt często posługują się "sloganami" zasłyszanymi od innych np. księdza lub swoich rodziców. Przekazując innym "slogany" w rzeczywistości nie przekazujemy "nic". Przykładem jest mówienie komuś np., że "coś jest złe". Jest to "slogan", który nabiera sensu dopiero w konkretnym przypadku życiowym, kiedy ma odniesienie do autentycznej sytuacji. Posługiwanie się "sloganami" powoduje, że sami nie rozumiemy, co mówimy. Momentem konfrontacji jest nasza "aktywność" na tym świecie i "czyny", które bezpośrednio świadczą o nas i o tym w co wierzymy. Dziecko nauczy się kochać innych, jeżeli zobaczy swojego tatę, który z czułością odnosi się do swojej żony itp. Zatem najlepszą metodą na przekazywanie wiary jest czynienie samemu w taki sposób jakby się chciało kogoś pouczać.
W naszym kościele brakuje tego życiowego podejścia do wiary. nietrudno zauważyć, że przekaz na mszy św., katechezach czy w wielu rodzinach (jeśli chodzi o nauczanie religii) jest jednokierunkowy. Polega na wtłoczeniu pewnych "sloganów" i tutaj słowo to należy rozumieć jako "przekaz jednostronny" a nie jako podważanie pewnych wartości treściowych. Odbiorca takiego przekazu w naszym kościele zbyt często pozostaje sam ze sobą jeśli chodzi o jego interpretację, słyszy słowa, których nikt nie przekłada mu na jego własne życie. Co więcej rzadko ma możliwość zadania pytania o sens, dopytania pewnych rzeczy, aby przekaz zrozumieć. Przyjmuje go jako absolut, albo odrzuca w życiu, ze względu na brak zrozumienia i mozliwości odniesienia nauki do życia. Wniosek. Kościół musi być aktywną wspólnota ludzi, którzy utrzymują ze sobą ciągły dialog i uczą się nawzajem "stosować" Boga w życiu.
Hi
OdpowiedzUsuń